Dziś chciałabym podzielić się z Wami paroma słowami na temat książki „Grając w kalmara. Nieoficjalny przewodnik”, w Polsce zaprezentowanej pod szyldem Wydawnictwa Jaguar. Znajdziecie tu bezpośrednie nawiązania do serialu „Squid Game”, dlatego... uwaga na spojler!
Przeglądając sklepy internetowe oferujące asortyment wszelaki, jęłam coraz częściej zauważać motyw postaci w kombinezonie i masce ozdobionej jedną z trzech figur geometrycznych. „Squid Game”. Odnosiłam wciąż silniejsze i silniejsze wrażenie, iż owo hasło wyziera z każdego niemal zakątka sieci, domagając się zwrócenia na nie większej niż do chwili obecnej uwagi. Skoro tak, postanowiłam przekonać się naocznie, o co tyle hałasu. Zaznaczyć tu należy, że uważam się za trudnego widza serialowego, ponieważ niełatwo zwabić mnie przed ekran telewizora czy komputera i utrzymać przed nim przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt odcinków. Są jednak produkcje do tego zdolne i, tak, „Squid Game” zalicza się do tego nielicznego grona. Cóż, przed przeznaczeniem nie ucieknę...
A jeśli już o unikaniu przeznaczenia mowa, „Squid Game” czerpie z niego pełnymi garściami, dzięki czemu nabiera zdecydowanie głębszego kolorytu, nurzając się w aurze tajemniczości. Może nie wszystkie odniesienia stają się od razu jasne, głównie ze względu na mnogość czynników towarzyszących nam podczas śledzenia losów bohaterów tej koreańskiej superprodukcji i tutaj właśnie wkracza na scenę książka „Grając w kalmara. Nieoficjalny przewodnik”. Jej autor, Minjoon Park, skutecznie pomaga usystematyzować wiedzę i wnioski, kreśląc czytelną mapę prowadzącą odbiorcę od konkluzji do konkluzji.
Zarówno serial, jak i inspirowana nią nowość czytelnicza potwierdza wyznawaną przeze mnie od dawna tezę, iż przypadki istnieją jedynie w gramatyce, w życiu non-lingwistycznym natomiast do głosu dochodzi najczęściej wołacz o pomstę do nieba. Przyjrzyjmy się zatem sytuacjom wypunktowanym przez autora dowodzącego, że teraźniejszość bywa tu przyszłością pokazaną w krzywym zwierciadle.
Seong Gi‑hun potrzebuje pieniędzy. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Źródło środków wysycha w błyskawicznym tempie i aby z powrotem je zasilić, wybiera drogę do celu w swym mniemaniu najkrótszą: hazard. Jest przerażająco nieświadomy tego, iż wkrótce sam stanie się koniem, niekoniecznie czarnym, na którego wygraną lub przegraną stawiać będą nadrzędne w stosunku do niego jednostki. Co ciekawe, tuż po odebraniu przypadającej mu należności okrada go Kang Sae‑byeok, mocno związana również z jego majaczącymi na horyzoncie dziejami. Nie dość, że Seong Gi‑hun nie rozwiązuje swoich problemów finansowych, to w dodatku popada w kolejne, tym razem natury cielesnej. Zostaje zmuszony do podpisania zobowiązania: jeśli nie odda w terminie, jakżeby inaczej, zaciągniętego u mafiozów długu, handlarze organami pozbawią go wątroby i oka. Ponownie mija się z cieniem własnego przeznaczenia, ocierając się o nie zaledwie o włos... a raczej o draśnięcie skalpela. Nietrudno znaleźć tutaj podobieństwo do strażników czuwających nad przebiegiem gry, którzy korzystają z nadarzającej się okazji na łatwy zarobek i przechwytują ocalałe organy uczestników.
Jang Deok-su egzystuje po ciemnej stronie mocy. Do tego stopnia aktywnie, iż naraża się szefom kasyna na Filipinach. Kiedy prawie dopadają go wysłani przez nich oprawcy, ratuje się skokiem z mostu. Udaje mu się przeżyć, lecz zbliżony manewr niedługo pociągnie za sobą zupełnie inne konsekwencje.
Cho Sang-woo. Młody, inteligentny, świetnie zapowiadający się i... zadłużony na sześćset milionów wonów. Gdy wpada na pomysł, by majątek pokładających w nim zaufanie klientów zainwestować w tak zwane kontrakty futures, wydaje się, że nic nie może pójść źle. W rezultacie idzie zdecydowanie gorzej niż źle. Defraudując pieniądze i inwestując w towary o nieznanych cenach, Cho Sang-woo przewiduje niejako swoją przyszłość. Z tą różnicą, że to on wystąpi w roli towaru, a VIPY-y bądź szychy określą, ile będzie dla nich warty w następnej rozgrywce.
Minjoon Park jawi się niczym przedłużenie urządzenia rejestrującego dzierżonego przez kamerzystę i długopisu trzymanego przez scenarzystę, pozwalając dostrzec to, co dotychczas mogło umknąć zaprzątniętemu wartką akcją umysłowi. A jeśli do tej pory nie zagraliście w kalmara, pamiętajcie, iż „Squid Game” to Wasza nieudana ucieczka przed przeznaczeniem... więc nie lećcie z nią sobie w kulki.
zajrzyj po więcej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz