poniedziałek, 27 września 2021

[RECENZJA] Andrzej Kosmala i „Krzysztof Krawczyk. Życie jak wino”

Zapraszam do zapoznania się z recenzją książki „Krzysztof Krawczyk. Życie jak wino” Andrzeja Kosmali.



Wrzesień prezentuje sobą mnóstwo meteorologicznych sprzeczności, dlatego teraz, kiedy pokazuje tę zdecydowanie pogodniejszą twarz, postanawiam skorzystać z jego uroków. A gdzie udaje się rasowy mól książkowy z wolnym popołudniem i sprzyjającą aurą za oknem? Na przykład pod umiarkowanie ciepły koc. Jednak mój plan na dziś rysuje się nieco inaczej. A jeśli już o rysunku mowa, wyszukuję na liście odtwarzania właśnie ten na szkle, by dopasować do lektury odpowiednią tematycznie ścieżkę dźwiękową. Zakładam słuchawki, a do torebki, czy raczej torby, bo wymagane są tu pokaźniejsze gabaryty, pakuję wybrany już wcześniej tytuł. Celem mojego spaceru staje się park i upatrzona z daleka ławka. Nie muszę nawet upewniać się, czy mam przy sobie wszystko, czego potrzebuję, gdyż owo wszystko trzymam aktualnie w rękach.  Miękkie, ciepłe światło kładzie się na biało-czarnej okładce pod takim kątem, iż pogłębia budzącą się powoli melancholię. 


„Krzysztof Krawczyk. Życie jak wino” to następny kieliszek czytelniczego trunku zaserwowanego nam jedenaście lat temu. Stanowi bowiem rozbudowaną odsłonę książki „Życie jak wino” z roku 2010. Ta ostatnia została wzbogacona o kolejne rozdziały losów Krzysztofa Krawczyka, o kolejne porty, do których dobijał jego parostatek. Wydarzenia te widzimy oczami nie tylko samego artysty, ale również jego menadżeraAndrzeja Kosmali, i żony, Ewy Krawczyk. Na uwagę zasługuje także fakt, że dzieje muzyka zaprezentowano w formie swoistej rozmowy między Krawczykiem a Kosmalą. Zazwyczaj takiemu dialogowi towarzyszy osoba trzecia, odpowiedzialna na jej przebieg, nadzorująca, zadająca pytania... Krótko mówiąc, przeprowadzająca wywiad. Tutaj postawiono na zupełnie inną koncepcję. Z łatwością możemy wyobrazić sobie dwóch znających się na wylot panów siedzących w głębokich fotelach przy kominku z trzaskającym ogniem, raczących się lampką dowolnego napoju i dyskutujących o wspólnej przeszłości, barwnej i burzliwej. Krawczyk otwarcie opowiada o chwilach dobrych i tych odrobinę gorszych, Kosmala natomiast słusznie nie kryje się w cieniu swojego artystycznego podopiecznego i wtóruje mu w snuciu historii rzucających nowe światło na utwory i okoliczności ich powstawania.W efekcie otrzymujemy słodko-gorzki, wielowymiarowy obraz zarówno świata szołbiznesu, drogi do kariery z wszelkimi jej wybojami, jak i przyjaźni przyjaźni i miłości, też nie zawsze prostych w interpretacji. 


Odrywam wzrok od tekstu, ponieważ robi się zbyt ciemno, by spokojnie czytać. Czas wracać do domu, lecz zanim opuszczę przystań zajmowaną przeze mnie przez kilka minionych godzin, patrzę na liście rozrzucone wokół moich stóp. Przychodzi mi do głowy niezbyt wyszukane, ale chyba dość trafne skojarzenie, iż życie Krzysztofa Krawczyka było jak wino, owszem, a równocześnie przypominało te ślady jesieni: bardzo kolorowe, acz zbyt szybko znikające z drzew, gdzie jeszcze długo dawałyby radość przechodniom. Z tą różnicą, że po nich zostanie jedynie wspomnienie, a dorobek tego wielkiego artysty przetrwa każdą zimę. 


zajrzyj po więcej:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz