poniedziałek, 11 maja 2020

[WYWIAD] Ola Igboaka: „Mam przywilej przelania na dźwięki tego, co gra mi w duszy”


Czarno na Czarnym: Przede wszystkim chciałabym podziękować za to, że w natłoku działań promocyjnych znalazłaś czas na krótką rozmowę :). W ciągu zaledwie kilkunastu dni ukazały się bowiem dwie nowości spod szyldu Ola Igboaka: utwór „Zostawcie mnie” oraz wydawnictwo „Belo”. Jakie uczucia towarzyszą Ci po tej podwójnej premierze?

Ola Igboaka: Hej, jest mi bardzo miło! Uczucia są jak najbardziej pozytywne. A szyld Igboaka to moje prawdziwe nazwisko od kilku lat. :) Mój mąż jest z pochodzenia Nigeryjczykiem.

CnC: Nazwa krążka nie jest przypadkowa, gdyż wiąże się z Twoją wizytą w mieście Belo Horizonte w Brazylii. Opowiedz nam, proszę, o tej wyjątkowej przygodzie.

O.I.: Tak, teksty napisałam w mieście Belo Horizonte w Brazylii. Byłam tam poddana terapii polegającej na łączeniu się z nieświadomością ( ADI/TIP). Codziennie brałam udział w sesjach długotrwałej wizualizacji z zamkniętymi oczami. Musiałam wyobrażać sobie wydarzenia z dzieciństwa czy nawet z życia płodowego, potem życia rodziców, życia dziadków i pradziadków. Nie mam pojęcia, na ile to, co zobaczyłam jest prawdą, ale na pewno to co, podpowiedziała mi moja podświadomość, jest prawdą o mnie samej i o moich przekonaniach. Po każdym takim intensywnym seansie zapisywałam swoje wrażenia – tak powstały teksty na „Belo”.

CnC: Czy w tym dalekim kraju poznałaś jakieś nieznane Ci dotąd wątki muzyczne?

O.I.: Ha! Nie bardzo miałam okazję, bo mieszkałam w klasztorze. Podczas wieczornych spacerów i weekendów zorientowałam się, jak bardzo muzykalny jest to naród. Wspólne granie, śpiewanie, okazywanie radości jest czymś zupełnie powszechnym.

CnC: Mówisz, iż „dźwięki podporządkowują się słowu i to słowo odgrywa największą rolę przy tworzeniu każdej piosenki”. A czy mogłabyś zdradzić nam, jak wygląda ów proces twórczy? Czy masz specjalne rytuały towarzyszące komponowaniu lub pisaniu tekstu?

O.I.: Tak, muzyka jest swego rodzaju opakowaniem dla słów. Staram się, żeby muzyka nie przykrywała tego, co chcę powiedzieć, tylko to wzmacniała. Chcę, żeby zdania brzmiały naturalnie, ich szyk miał odzwierciedlenie we frazach muzycznych, akcenty słowne zgadzały się z akcentami muzycznymi, a emocje przechodziły w bardziej dynamiczny śpiew. Myślę, że to taki nurt poezji śpiewanej, tylko skrzyżowanej z bardziej współczesnymi wpływami. Zawsze piszę przy pianinie – czytam teksty na głos i szukam akordów, tempa, które pasują do optymalnego tempa wypowiedzi. Potem buduję kolejne warstwy, wzmacniam efekt instrumentami, a co kocham najbardziej, dodaję głębi, budując warstwy wokali…

CnC: Skąd pomysł na nietypowe połączenie klimatu poetyckiego i elementów hip-hopu charakteryzujące Twój najnowszy singiel?

O.I.: Myślę, że to odzwierciedlenie mojej refleksyjnej natury i miłości do czarnej muzyki. Wierzę, że twórczość to mieszanka wszystkich rzeczy, którymi sama nasiąkłam, słuchając muzyki, czytając książki, studiując czy zwyczajnie zbierając doświadczenia życiowe. Pisząc własną muzykę, nie planuję, jaka ma ona dokładnie być, tylko podążać za instynktem i buduję z tego, co sama lubię.

CnC: Pochodzisz z Krakowa, ale mieszkasz w Londynie. Czy te dwa rynki muzyczne więcej łączy czy dzieli?

O.I.: Hmm, trudne pytanie. Myślę, że łączy coraz więcej! Dużo się w Polsce ostatnio dzieje, ale Londyn jest absolutnym epicentrum muzyki! Można tu spotkać ogromne ilości niesamowicie zdolnych ludzi z całego świata – to zdecydowanie uczy pokory! Co mnie zaskakiwało w UK, to że poznając kogoś, kto współpracował z naprawdę wielką gwiazdą, jestem urzeczona jego brakiem arogancji. W Wielkiej Brytanii bardzo się ceni etos i kulturę pracy. Jest dość powszechnie jasne, że absolutnie trzeba być miłym i przyjemnym we współpracy człowiekiem, jeśli chce się odnieść sukces.

CnC: Wrócę teraz do Twoich autorskich korzeni. Debiutancką płytę zatytułowałaś „Wyspa”. Czy potrafiłabyś wybrać trzy albumy muzyczne warte zabrania na (prawie) bezludna wyspę? Jakich wykonawców cenisz najbardziej? A może z którymś z nich chciałabyś stworzyć duet?

O.I.: Tylko trzy albumy!? No dobra! Jill Scott i „The light of the Sun”, India Arie i „Acoustic soul”, Judith Hill i „Back in Time” – to trzy najważniejsze płyty w moim życiu, ale może pozwoliłbyś mi wziąć przynajmniej trzydzieści?
Dobrze, że żyjemy w czasach streamingu, może udałoby mi się na tej wyspie połączyć z Internetem i być bardziej na bieżąco?

CnC: Czy pamiętasz pierwszą audialną fascynację? Czy to za jej sprawą zainteresowałaś się tą dziedziną sztuki?

O.I.: Zaczęłam grać na skrzypcach, zanim miałam jakiś świadomy pogląd na muzykę. Mama nauczyła mnie nut, zanim nauczyłam się czytać litery. Więc od wczesnego dzieciństwa umiałam rozłożyć w jakimś stopniu muzykę na czynniki pierwsze – chodziłam przez dziesięć lat do szkół muzycznych. Fascynacje przyszły później, najmocniej w wieku nastoletnim, kiedy zdałam sobie sprawę, że droga muzyki klasycznej nie jest dla mnie. W liceum maniakalnie słuchałam płyt Norah Jones, Diany Krall, Lauryn Hill, Tori Amos, Sistars... Zrozumiałam, że to twórcza strona muzyki jest dla mnie dużo bardziej pociągająca – szukanie własnych melodii, pisanie tekstów, poszukiwanie własnego dźwięku.

CnC: Wyjawisz nam swoje najważniejsze marzenie artystyczne?

O.I.: Marzenie się spełnia, bo mam umiejętność i przywilej przelania na dźwięki tego, co gra mi w duszy. Bardzo bym chciała móc nagrywać piosenki, które będą zapisem chwili, jakiegoś etapu w moim życiu. To dla mnie najlepszy pamiętnik, jaki mogę pozostawić po sobie dla innych.

CnC: Serdecznie dziękuję za rozmowę! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz