piątek, 12 kwietnia 2019

[RECENZJA] Hope i „Name It”. Nadzieja na nazwanie nienazwanego

Macie nadzieję na nazwane? Jeżeli tak, sięgnijcie koniecznie po płytę grupy Hope zatytułowaną „Name It”. Krążek ukazał się 18 stycznia br. nakładem wydawnictwa Góra Muzyki. To już trzeci album w dorobku tej formacji.

Inicjujące naszą muzyczną przygodę „Most Bida Muzik” serwuje potężną dawkę energii, w sam raz na rozruch. Sąsiadujące z nim „Sunny” to zaś tajemnicza, snująca się w sposób oniryczny propozycja dla miłośników niepokoju audialnego. Skontrastowanie tak skonstruowanej kompozycji z tchnącym optymizmem tytułem sprawia, że mroczne dźwięki wywierają jeszcze mocniejsze wrażenie.



Piosenka z numerem trzy, czyli „Lego” zbudowane na wyrazistym, pozytywnie agresywnym [sic!] rytmie, potwierdza tezę, iż ekipa działająca pod wspólnym mianem Hope naprawdę jest dobra w te klocki. Numer „Miło” stanowi kolejny przykład nietypowego zestawienia współtworzącego trzon płyty. Owszem, dźwięki bezsprzecznie okażą się miłe dla ucha niejednego słuchacza, ale ów przysłówek z pewnością nie jest tym określeniem, które powie wiele o metodzie podawania tekstu lub eksponowania muzyki. I całe szczęście, bo Hope w wersji niegrzecznej to Hope wyjątkowe. Nic więc dziwnego, że właśnie owo nagranie zostało obsadzone w roli singla promującego krążek.



Jeśli liczycie na zwolnienie tempa i wyciszenie, na jakąś balladę o złamanych sercach i atłasowych kłamstwach... lepiej zmieńcie preferencje, gdyż ostre uderzenie trwa, na przykład za sprawą utworu „Tekken”. „Zero” również nie pozostawia żadnych złudzeń co do charakteru zaprezentowanego nam materiału. Ze swoją lekką, dobrze rozumianą demonicznością wraz ze wspomnianym już „Sunny” należy do grona moich faworytów składających na omawiany album. Będąc w połowie stawki, możemy dysponować pewnym wyrobionym zdaniem, jednak nie warto przyzwyczajać się do tej myśli. Hope rozkłada bowiem przed odbiorcą wachlarz mniejszych i większych niespodzianek, do których kwalifikuje się kolejny singiel, „Tired of Waiting”. Intro zdaje się odbiegać nieco od tego, co zdążyliśmy dotychczas poznać. Robi się delikatniej, spokojniej... Zamykamy zatem oczy, by oddać się wspomnieniom, marzeniom... Aż nagle brzmienie perkusji wdziera się w tę krainę łagodności – według standardów Hope, oczywiście – niczym pewny siebie zdobywca nowych ziem. Fani zespołu nie muszą więc czuć się zmęczeni czekaniem na następną porcję szalonych, wszechobecnych dźwięków.


Szukając natomiast pozycji wyróżniającej się całkowicie na tle towarzyszy, bezsprzecznie należy wskazać „Alkodisko”. Mimo odmiennej stylistyki ten zaskakujący utwór doskonale współgra z pozostałymi: „Golden Boy”, „Nuthin But a Bitch” i „No War”. Grupa przygotowała jeszcze jeden nietypowy chwyt w postaci zamykającego album „Fuego”. Czy chcecie przekonać się, na czym polega ta odrębność? Sprawdźcie sami! Od zgłębienia tematu dzieli Was tylko przycisk „play”!

zajrzyj po więcej:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz