piątek, 25 września 2020

„Greenland” w kinach od 25 września

Gerard Butler to bohater niekonwencjonalnej akcji. Grał żądnego krwi hrabiego Draculę i romantycznego Upiora z paryskiej opery, okazał się ponadto jednym z następców gwiazdorów kina akcji lat 80. Od 25 września 2020 w polskich kinach zobaczymy kolejny efektowny spektakl z udziałem tego wszechstronnego aktora: „Greenland”.


Jeśli uznać Dwayne’a Johnsona za kontynuatora komediowo-przygodowego wizerunku Arnolda Schwarzeneggera, a szybkiego i wściekłego Vina Diesela za duchowego spadkobiercę Sylvestra Stallone’a, Gerarda Butlera nazwać należy godnym następcą Bruce’a Willisa. Obaj zaczynali od innego repertuaru, a gwiazdami kina akcji zostali przypadkiem, bazując nie tyle na sile mięśni, ile na ekranowej charyzmie i uroku „chłopaka z sąsiedztwa”. Prawdą jest, że przełomem dla Butlera był w kinie akcji nasączony testosteronem spektakl „300” Zacka Snydera. Zawsze zwracał uwagę na fizyczność postaci: do roli policjanta-twardziela w „Skoku stulecia” Christiana Gudegasta przybrał prawie piętnaście kilo masy mięśniowej, a w „Wysokiej fali” Curtisa Hansona wcielił się w surfera i trenował tak intensywnie, iż nieomal przepłacił to życiem, gdy jedna z fal uwięziła go na minutę pod wodą. Jednak fizyczność była za każdym razem dla Butlera zaledwie środkiem do zrozumienia ludzi, których odtwarzał przed kamerami.

Gerard Butler nie pretendował za młodu do miana bohatera kina akcji. Wychował się bez ojca w typowej szkockiej rodzinie robotniczej, wiedząc, że jeśli chce coś osiągnąć, musi starać się bardziej niż inni. Podjął studia prawnicze w Glasgow i szło mu nieźle, lecz gdy przyszło co do czego, nie udało mu się ukończyć stażu w prestiżowej kancelarii w Edynburgu. I postanowił spróbować swych sił w aktorstwie. Po przeprowadzce do Londynu Butler imał się różnych zajęć i zadebiutował niewielką rolą u boku Judi Dench w „Jej wysokości Pani Brown” Johna Maddena. W międzyczasie spędził rok w USA, jeżdżąc po amerykańskich bezdrożach i alkoholizując się na kalifornijskich plażach, a później zdarzało mu się wyruszyć z kumplami na ekstremalne przygody. W trakcie jednej rozbili namiot na islandzkim lodowcu i obserwowali piękno północnej zorzy polarnej. Nietrudno się więc dziwić, iż mając takie doświadczenia wypisane na swej twarzy i w szorstkim, acz melodyjnym głosie, Butler zaczął bardzo szybko dostawać coraz ciekawsze role.

Dzięki „Draculi 2000” Patricka Lussiera i walce ze smokami we „Władcach ognia” Roba Bowmana o Butlerze usłyszał cały świat. Zaczął wtedy romansować z kinem akcji, choćby w produkcjach „Lara Croft Tomb Raider: Kolebce życia” Jana De Bonta i „Linii czasu” Richarda Donnera, jednak rozwijał się w różnych kierunkach, czego dowodem stanowi występ w skromnym „Frankie’em” Shony Auerbach. Później każde męskie kino w rodzaju „300” popierał komedią romantyczną („Dorwać byłą” Andy’ego Tennanta z Jennifer Aniston, „Trener bardzo osobisty” Gabriele Muccino z Jessicą Biel) lub szedł pod prąd oczekiwaniom widzów (występ u boku Hilary Swank w wyciskaczu łez „P.S. Kocham cię” Richarda LaGravanese’a, szekspirowski „Koriolan” Ralpha Fiennesa). Był brany pod uwagę do roli Jamesa Bonda, a lata później, gdy miał własną firmę producencką, obsadził siebie w roli agenta specjalnego Mike’a Banninga w popularnej trylogii akcji „Olimp w ogniu”/”Londyn w ogniu”/”Świat w ogniu”. Grywał też coraz częściej zwyczajnych herosów: w „Prawie zemsty” F. Gary’ego Graya, „Kaznodziei z karabinem” Marca Forstera, „Oceanie ognia” Donovana Marsha.

Gdy rozpoczął amerykański etap kariery, Butler odłożył na bok alkohol, znajdując odtrutkę w pracoholizmie, z którego stał się znany wśród reżyserów i producentów, oraz z miłości do spędzania czasu na łonie natury i motocyklowych wyprawach w nieznane (przejechał Himalaje i znaczną część amerykańskiego Południa). Mimo że szkockiego aktora kojarzymy najbardziej z rolami twardzieli, w głębi serca jest romantykiem. W zeszłym roku Butler skończył pięćdziesiąt lat, lecz wzorem Liama Neesona, Keanu Reevesa i Tom Cruise’a nie tylko nie porzucił kina akcji, a wręcz podkręcił tempo, jednocześnie jeszcze bardziej stawiając na pogłębienie psychologiczne oraz moralną ambiwalencję postaci. W rezultacie powstał „Greenland” Rica Romana Waugha, efektowne kino katastroficzne wzorowane na klasykach gatunku z lat 70., gdzie zagrał Johna Garrity’ego, błyskotliwego inżyniera próbującego uchronić swą rodzinę przed zmierzającą w kierunki Ziemi kometą. Garrity nie jest efekciarskim herosem chętnie ratującym świat. To facet ze słabościami, mąż i ojciec, w trakcie filmu zdający sobie sprawę z własnych ograniczeń i zaczynający rozumieć, iż najważniejsze nie są mięśnie, a miłość bliskich. Niby banał, ale jakże istotny. A w wykonaniu doświadczonego życiowo Butlera nabiera nawet mocniejszego wydźwięku.

Warto zobaczyć to na dużym ekranie. „Greenland” pojawi się w wybranych właśnie dziś, tj. 25 września.


reżyseria: Ric Roman Waugh („Świat w ogniu”Infiltrator”)

obsada: Gerard Butler („Olimp w ogniu”, „Dorwać byłą”, „300, „Prawo zemsty”, „P.S. Kocham cię”), Morena Baccarin („Deadpool”, „Agentka”, „Gotham” , serial „Homeland”),

David Denman („Power Rangers”, „Logan Lucky”, serial „Detektyw),

Scott Glenn („Dziedzictwo Bourne’a”, „Milczenie owiec”, „Dzień próby”, „Czas Apokalipsy”),

gatunek: katastroficzny / sci-fi

produkcja: USA 2020


Brathanki z teledyskiem do singla „Kantylena konwaliowa”

„Kantylena konwaliowa” to najnowsza propozycja od zespołu Brathanki. Pod względem muzycznym formacja jest wierna swoim folkowo-rockowym korzeniom, zaś za warstwę tekstową, napisaną z przymrużeniem oka, odpowiada tu Zbigniew Książek.


Piosenka, jakich wiele, o relacjach damsko-męskich, ze śpiewną melodią, refrenem, który zostaje w głowie, a słowa w sercu – opowiada o piosence jej kompozytor, Janusz Mus.



Singlowi towarzyszy animowany teledysk, w którym wykorzystano zdjęcia członków grupy wkomponowane w całość. Zarówno muzyka, jak i klip powstały w trudnym dla wszystkich czasie pandemii. Artyści, zamknięci w domach, stworzyli na odległość utwór i obrazek ilustrujący nagranie. Efekt takiej działalności zaskoczył ich bardzo pozytywnie, ale nie ukrywają, że woleliby już więcej nie pracować w odosobnieniu :).


Wybuch pandemii zastał mnie świeżo po urodzeniu mojej córeczki – mówi Aga Dyk. – Nie nudziłam się, ale z wielką radością przystąpiłam do pracy nad naszym nowym utworem. Wyszło nam to całkiem nieźle i już nie możemy doczekać się odmrożenia dużych koncertów i spotkania z naszą cudowną publicznością. Bardzo za tym tęsknimy. I jesteśmy ciekawi opinii na temat „Kantyleny konwaliowej”!



zajrzyj po więcej: