środa, 21 marca 2018

KŁY z debiutancką płytą w Pagan Records

Trio działające pod intrygującą nazwą KŁY podpisało właśnie umowę wydawniczą z Pagan Records. Zespół ukończył również pracę nad swoim debiutanckim albumem zatytułowanym „Szczerzenie” i będącym pierwszym efektem kolaboracji ze wspomnianą wytwórnią.

Początki grupy sięgają  roku 1997, jednak KŁY wyszły z lasu dopiero w ubiegłym roku za sprawą intrygującego dema  „Taran-Gai”. Materiał na duży album zarejestrowany został na przełomie lat 2017 i 2018 w studiu Czyściec z Nihilem za konsoletą. „Szczerzenie” to  zestaw sześciu utworów, których stylistyki jednoznacznie nie da się zaszufladkować. U jej korzeni leży melancholijny, Burzum'owski black metal bogato przepleciony jednak innymi dźwiękami, mogącymi, jak przyznaje sam zespół, kojarzyć się z Hypothermia, Lifelover, Austere, Grey Waters, a nawet wczesną twórczością Ulver, Unholy, Katatonia czy Anathema. Mimo tego szerokiego spektrum osią pozostaje tu black metal, góry, szamanizm i Las.



„Szczerzenie” ukaże się w formacie cyfrowy oraz jako digipack CD już 20 kwietnia br.

Tracklista:
1. Bliże
2. Wypełni
3. Jeżeli
4. Pogranicze
5. Kłysica
6. Dale

Zajrzyj po więcej:



The October Leaves z klipem do singla „Magic”

Czy znacie zespół The October Leaves? Jeśli nie, czas nadrobić zaległości. Bowiem po czterech latach przerwy muzycy wracają z singlem „Magic” promującym album „Fallen Icon Hall of Fame”. Premierę owej płyty zaplanowano na jesień 2018.

Rybnicka grupa The October Leaves ma na swoim koncie występ na Talent Stage jednego z najważniejszych festiwalu w kraju, czyli Open’era, otrzymali także Grand Prix na Węgorzewo Seven Festival. Wiosną 2014 roku wydali album „Bardziej znani, wiecznie obcy”, z którym gościli na żywo w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Programie III Polskiego Radia. Wśród sukcesów należy wymienić również publikację zdjęcia formacji we włoskim wydaniu internetowym magazynu „Vogue”, co wywołało nieco zamieszania w krajowych mediach.



Poniżej znajdziecie zestaw kilku pytań oraz odpowiedzi udzielonych na nie przez The October Leaves.

Jak zaczęło się to wszystko?
Większość składu zespołu zdawała maturę w 2004 w I LO w Rybniku. Właśnie tam pod wpływem głównie brytyjskiej muzyki gitarowej, zrodził się nasz pomysł na zespół. Wtedy JESZCZE nie musieliśmy się golić, dzisiaj – jak uznaliśmy – JUŻ nie musimy. Chyba właśnie to, że znamy się jak łyse konie, sprawia, że do tej pory gramy razem. Cały czas daje nam to mnóstwo frajdy, a marzenia, które mieliśmy jako dzieciaki, wydają się ciągle żywe.
Czym po czternastu latach jest dla Was muzyka?
Każdy z nas, mniej lub bardziej śmiało, nadal marzy o tym, żeby któregoś dnia muzyka stała się jego sposobem na życie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy grać i nagrywać tak długo, jak tylko będziemy w stanie czerpać z tego radość. Muzyka to jedna z wielu sił napędowych. To dość tajemnicza, niezdefiniowana siła, która wywleka wrażliwość, chaos, wszelkie nadmiary i braki, wyciąga totalny bajzel ze środka człowieka na zewnątrz, pozwala nie oszaleć do reszty.

Jesteście ze Śląska i niejednokrotnie nawiązujecie do tego w swojej twórczości, ale nadchodząca płyta i singiel „Magic” jest w języku angielskim. Skąd taka decyzja?
Jako nastolatkowie marzyliśmy o wypełnionych po brzegi stadionach i mówiliśmy sobie, że nie ma znaczenia, iż nie urodziliśmy się w UK, USA czy jakimkolwiek anglojęzycznym kraju, by świat o nas usłyszał. Nie mogliśmy więc śpiewać w innym języku niż angielski. Jednak u nas na Śląsku lokalny patriotyzm objawia się ze zwielokrotnioną siłą. To pod wieloma względami dość „trudna” ziemia. Miejsce czasem niewdzięczne, ale do końca nasze. Było dla nas całym światem, zanim zobaczyliśmy cokolwiek więcej. Nie chcemy od tego uciekać, a nawet gdybyśmy chcieli, z pewnością by się to nie udało. Zawsze będziemy stąd. Lubimy wracać do domu, nawet z najbardziej niesamowitych miejsc. Manchester, Leeds, czy Sheffield to ładne miasta, uprzejmość ludzi – nawet jeśli tylko fasadowa – była dla nas czymś niespotykanym. Na Śląsku z reguły ludzie są mało wylewni, przez co można odnieść wrażenie, że są nastawieni dość wrogo czy nawet pogardliwie. To jednak tylko fasada, tyle że w drugą stronę. Ciężko sobie wyobrazić życie na dłuższą metę gdziekolwiek indziej.



W lutym br. we włoskiej wersji portalu „Vogue” opublikowano Wasze zdjęcie. Jak do tego doszło?
Wielkim szczęściem jest mieć wokół siebie ludzi, którzy pomagają ci podnosić poziom. Jedną z takich osób jest Piotr Sobik. Na co dzień profesjonalnie zajmujący się fotografią, mnóstwo pracy wykonuje w Londynie czy Mediolanie. Niedawno wrócił na chwilę do domu i przy okazji spotkania uznaliśmy, że skoro kończymy pracę nad dobrze brzmiącą płytą, przyda nam się porządna sesja zdjęciowa. Wynajęliśmy studio i spędziliśmy tam kilka godzin. Koncepcja Piotra okazała się być słuszna i kilka miesięcy później za jego sprawą zdjęcie pojawiło się w cyfrowym wydaniu „Vogue'a”. Żyjemy dziś w kulturze obrazkowej i w przypadku muzyków zdjęcia są równie ważne, jak utwory. Od momentu publikacji zdjęcia zadzwoniło kilkanaście telefonów z propozycjami... koncertów. Naczynia połączone.
Czy możecie zdradzić parę szczegółów dotyczących nadchodzącego albumu zatytułowanego „Fallen Icon Hall of Fame”?
„Fallen Icon Hall of Fame” będzie zdecydowanie najlepiej brzmiącą rzeczą w naszym dorobku. Nowy materiał nagraliśmy w The Rolling Tapes Studio położonym w Srebrnej Górze, a właściwie w pobliskiej wiosce Budzów Kolonia, u podnóża Gór Sowich. To takie miejsce, gdzie nawet lokalni dostawcy pizzy błądzili mimo korzystania z GPS. Odosobnienie to w przypadku takiej pracy konieczność, dlatego decyzja co do studia była najlepszą, jaką mogliśmy podjąć. Płytę wyprodukował Marek Schwartz, człowiek orkiestra współpracujący z największymi nazwiskami branży, jak choćby Mark Sweden. W trakcie pracy w studiu zauważyliśmy, że utwory stanowią spójną całość, w pewnym sensie kompozycję klamrową. Dość mroczny „Magic” jest zaś swego rodzaju wstępem, prologiem, wezwaniem do wyprawy. Dlatego trafił do obiegu jako pierwszy oficjalny singiel. Poniekąd zdradza on kierunek, w jakim tym razem podążyliśmy.
A gdzie będziecie podążać dalej
Będziemy grać, dopóki nie przestanie nam to sprawiać radości i dopóki będziemy zdolni utrzymać gitary. W przypadku drugiej ewentualności, obawy są większe, bo nie ma nic na zawsze. Choć nie uważamy się za kaznodziejów, to jednak czujemy, że mamy światu coś do przekazania.



Zajrzyj po więcej: